poniedziałek, 6 lutego 2012

Plastic Fantastic

Witam po kilkudniowej przerwie. W ogóle trochę się leniłem się w tym tygodniu. Spowodowane było to przede wszystkim pogodą. No przyznajcie się, ze Wam też się wiele rzeczy nie chciało w ostatnich dniach. Postaram się dzisiaj Wam to wszystko wynagrodzić. Będzie recenzja płytowa, sety DJ-skie, kilka tracków w tym jeden w ramach naszego oldschoolowego kącika. Myślę, ze powinniście być usatysfakcjonowani.

Madox - Urban Plastic


Stefano Miele robiący karierę jako Riva Starr, wielu z Was jest doskonale znany. W końcu to jedno z najgłośniejszych nazw na dzisiejszej scenie klubowej. Z resztą ja również zaliczam się do fanów materiału jaki tworzy jako Riva Starr, czego dowodem jest chociażby recenzja płyty "If Life Gives You Lemons Make Lemonade" czy mixy jego autorstwa, które pojawiały się na MassiveTunez. Jednak pamiętam również o tym, że Miele kiedyś tworzył muzykę o wiele mi bliższą jako Madox.
Niewielu pamięta, ale Miele był kiedyś jednym z najprężniej działających producentów na scenie breakbeatowej, a podsumowaniem tego okresu w jego kariery była bardzo udana płyta "Urban Plastic". Dwa tygodnie temu wróciłem sobie do tego longplaya i pewnymi spostrzeżeniami chce się na jej temat z Wami podzielić.
Płyta ta ujrzała światło dzienne w 2007 roku, czyli w latach świetności połamanych beatów w tempie 125-140 BPM i wyraźnie słychać to na tym wydawnictwie. Jest na nim wszystko to co najlepsze w tej muzyce. Zacznijmy jednak po kolei. Na początek dostajemy dość niepokojące intro przechodzące w pierwsze, świetne nagranie. "Plastic Fantastic", bo o nim mowa, stanowi bardzo dobre rozpoczęcie albumu, wprowadzające nas w jego klimat. Od razu zostajemy zaatakowani mocno osadzonym, lekko połamanym beatem, kwaśnymi, techowymi samplami i pulsującym basem wprowadzającym słuchacza w klubowy nastrój, który zostaje pogłębiony przez nagranie kolejne, bowiem "Heel Of God" to prawdziwe parkietowe monstrum. Ten utwór od pierwszej do ostatniej sekundy trzyma słuchacza za gardło i z każdym uderzeniem beatu coraz bardziej się na nim zaciska. To jeden z tych utworów, który mogłyby się w ogóle nie kończyć. Dodatkowo w tym nagraniu ujawnia się niezwykle szerokie spectrum inspiracji Włocha (w tym przypadku afrykańskimi rytmami), które potwierdzi w dalszej części albumu jaki i w swoich późniejszych wydawnictwach już jako Riva Starr.
Miele na chwilę zwalnia nieco tempo, utworem o wiele mówiącym tytule "The Funk!" Powiem tylko tyle, że przy tym utworze naprawdę przyjemnie zmierza się do pracy nawet w tak mroźnie poranki jak ostatnio. To samo można powiedzieć o "Cabeleira". Jeżeli zastanawiacie się, jak brzmiało by połączenie brazylijskiej Samby z muzyką elektroniczną, to wystarczy posłuchać tej wyśmienitej nuty. Miele nie pozwala jednak odpocząć słuchaczowi, serwując swój chyba największy przebój "El Magnifico". Jestem uzależniony od tego nagrania. Pamiętam jakie wrażenie zrobiło na mnie kiedy pierwszy raz usłyszałem je w zachodnich rozgłośniach radiowych. Po czterech latach nadal mnie rozpieprza. W tym bujającym basie i rymowanych po portugalsku zwrotkach naprawdę można się zakochać. 
Inspiracje brazylijskimi rytmami słychać również w "Edmundo" w którym to zmieszane z acidowymi samplami robią naprawdę przyjemne wrażenie. Upodobanie do kwaśnych dźwięków jeszcze wyraźniej widać na przykładzie "Le Plaisir Analogique". Wiem, że niektórzy nie mogą przebrnąć przez acidowe świdry, ale ja zaliczam się do zwolenników tego typu brzmień więc wcale mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Miele pokazuje na "Urban Plastic" również swoje zainteresowania nieco bardziej miarowymi rytmami, czego dowodem jest świetny, tech-funkowy "Duckalicious". Długo przekonywałem się do tego typu grania i jak na złość, kiedy już sie do niego przekonałem, zaczęło mi go w muzyce elektronicznej brakować. Więcej Tech-Funku proszę!! Następny w kolejce mamy stonowany, niezwykle dojrzały, ocierający się o Progressive Breaks "Dope On Strings". Słuchając tego utworu nie można pozbyć się wrażenia, że byłby świetnym zakończeniem płyty.
Jednak na tym nie koniec. Miele ma w zanadrzu jeszcze trzy tracki: heavy bassowy "Check Electro", przewrotny, wręcz awangardowy "Hypnotic Funk", do którego przekonywałem się najdłużej oraz kończący płytę "Trip 1" będący fantastycznym progressive break'owym nagraniem.
Muszę z przykrością stwierdzić, ze "Urban Plastic" nadal brzmi świetnie. Dlatego z przykrością, ponieważ uzmysłowiła mi jak bardzo tęsknię za złotymi latami Breakbeatu, kiedy wydawało się więcej breaków niż D'n'B, kiedy producenci porzucali swoje dotychczasowe brzmienia, próbując zmierzyć się z tematem połamanych beatów, kiedy do Polski przyjeżdżali tacy wykonawcy jak Freestylers, Lady Waks czy Plump DJ's. Może jeszcze wrócą czasy w których Breakbeat nie będzie przystawką do Dubstepu i Drum'n'Bass.




Cyk Walenty na bok sentymenty. Czas na odrobinę Fidget House, muzyki której renesans zbiegł się z gasnącą popularnością Breakbeatu. Dlatego nie będzie przesady, jeśli powiem, że w dużym stopniu to właśnie Fidget zastąpił połamane beaty na światowych parkietach. Jak zdążyliście zauważyć z wcześniejszych postów, darzę fidgetowe świdry dużą sympatią. Mam dla Was bardzo fajny track autorstwa duetu Defunct!, pod tytułem "Snap Phooey". Przygotujcie się na mocne, klubowe uderzenie.



Czas na pokaźną dawkę Drum'n'Bass. Przed Wami jedna z najjaśniej świecących gwiazd na tej scenie w ostatnich latach. Panie i Panowie, oto Steve "Lynx" Nobes w ponad półtoragodzinnym mixie specjalnie dla Drum And Bass Arena. Ten facet naprawdę wie jak stworzyć klimat. Można się zatopić w tych dźwiękach i dryfować przez godzinę i czterdzieści minut. Piękna rzecz.



...z kącika zdartej płyty

Jeżeli usłyszałbym hasło "bas wgniatającego w ziemię" z pewnością jako jeden z pierwszych przyszedłby mi do głowy Quenstin "Mr. Oizo" Dupieux ze swoim legendarnym trackiem "Flat Beat". Nie uwierzę jeżeli ktoś z Was powie, że nigdy, przenigdy nie słyszał tego zajebistego utworu. Każdy przynajmniej raz w życiu powinien go przesłuchać. Dla mnie ta nuta to muzyczna biblia z której dowiedziałem się czym jest bas, beat, break. To prawdziwe arcydzieło muzyki elektronicznej. Francuzowi do tej pory nie udało się stworzyć czegoś równie dobrego i pewnie już mu się to nie uda, ale tym nagraniem zapisał się w historii muzyki nie tylko klubowej. Po tylu latach nadal urywa łeb. Sprawdźcie sami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz