czwartek, 30 czerwca 2011

Ładujemy Akumulatory!!

Ależ mam dzisiaj humor. Uśmiech na twarzy i pełen bak energii do spożytkowania. Zrobię dzisiaj coś konstruktywnego...ciasto. Hehehehe. Moje dzisiejsze nastawienie zawdzięczam faktowi, że w końcu obrobiłem się troszkę w pracy i nie ma już takiej bieganiny jak przez ostatnie tygodnie. Do tego wszystkiego naładowałem sobie dzisiaj bateryjki, katując się przez około trzy godziny Dubstepem. Jednak głównym powodem jest zbliżający się weekend, a co za tym idzie...niech to zostanie tajemnicą.
Wróćmy jednak do Dubstepu. Ten rodzaj muzyki świetnie nadaje się do podładowania słabych akumulatorów w waszych organizmach. Dlatego też dzisiaj wymarzony wpis dla fanów ciężkich, wolnych brzmień jak i dla tych którzy właśnie cierpią na niedobór energii. Dla jednych jak i dla drugich przygotowałem dzisiaj pokaźną dawkę muzyki.
Jako pierwszy zaprezentuje się B. Rich. Jedno z moich największych odkryć poprzedniego roku. Facet robi naprawdę świetne produkcje. Już dwukrotnie pojawiał się na moim blogu, jednak było to dość dawno temu. Czas przypomnieć sobie jego umiejętności. Przy okazji warto wrócić do poprzednich dwóch tracków które prezentowałem:



Nooo a tych gości, zna prawie każdy. Kto z Was nie słyszał o Nero. Ręka do góry. Londyńczycy już od sześciu lat podbijają światowe parkiety. Dzisiaj zaprezentuję jeden z najbardziej znanych remiksów ich autorstwa. "Hypercaine" Fresha, w ich interpretacji to naprawdę świetna rzecz. Oprócz dzisiejszej propozycji, wróćcie sobie koniecznie do remiksu "Holiday" Dizzee Rascala. Ta fantastyczna nuta przypomni Wam, że mamy wakacje :).



Na koniec przechodzimy do wagi ciężkiej, a jak już wielokrotnie wspominałem, w tej wadze, w dużym stopniu rządzą Kanadyjczycy. Wracam do jednego z nich. Przed Wami Jeff Abel aka Excision. Ten facet naprawdę nie żartuje. Lepiej się czegoś przytrzymajcie ;).

środa, 29 czerwca 2011

Odmiana

Hm. Od kilku dni na moim playerze królują dość mocne brzmienia. Wystarczy wymienić krążki Goldiego, Plump DJ's czy dubstepowego wymiatacza DZ. Dołóżmy do tego sety dj'skie Skism, Vent, The Loops Of Fury czy Silent Witness i mamy obraz brzmień którymi katuję uszy w drodze do i z pracy. Sami przyznacie, że waga raczej ciężka. Jednak dzisiaj, beż żadnego uprzedzenia po głowie zaczął chodzić mi track diametralnie różniący się od dokonań wyżej wymienionych wykonawców. Nie przepadam za płaczliwą, czarną muzyką, ale "Go" Meleki, w remiksie UK Funkowców z Crazy Cousinz to utwór, który powalił mnie na łopatki. Oczywiście z czasem mi się osłuchał i został odłożony na półkę. Jednak nie ulega wątpliwości, że dzisiejszy wieczór spędzę w jego towarzystwie. Fantastyczna nuta!!
Żeby jednak troszkę ożywić atmosferę, zaproponuję Wam jeszcze jeden, naprawdę mocarny tune. Calvertrona już poznaliście i dobrze wiecie na co go stać. Pojawiał się już trzykrotnie na moim blogu. Ostatni raz stosunkowo niedawno. Dzisiaj mam w zanadrzu kolejny niszczący remiks w jego wykonaniu. Po spokojnym początku, czeka na Was prawdziwa ściana niskich częstotliwości. "Movin On" Dirty Freek, w jego wersji to track zdecydowanie dla zagorzałych fanów potężnego basu.





wtorek, 28 czerwca 2011

Leniwie?

Jest ciepło..nawet bardzo. Nic się człowiekowi nie chce. W dodatku, mamy dopiero wtorek!! O zgrozo!! Ileż jeszcze dni do weekendu!! Musimy to jakoś przetrzymać. Dzisiaj będzie spokojniej. Bez szaleństw. Przed Wami bardzo przyjemny "Distrait" Steve'a Lawlera w naprawdę fajnym remiksie. Nie mówię, że ten track nie nadaje się do potańczenia. Wręcz przeciwnie. Bardzo dobrze sprawdził by się na housowej imprezie, ale chyba raczej na rozgrzewkę bądź też na zejście. Tak czy inaczej, zapewniam Was, że spędzicie przy nim miłe osiem minut...
...No nie mogę wytrzymać!! Jest za nudno. Musi być mięso!! Miało być dzisiaj lajtowo ale nie byłbym sobą gdybym nie dorzucił czegoś bardziej...treściwego :D. Przed Wami Heist! Jeden z moich ulubionych clownstepowych producentów. Obecny na scenie od dziesięciu lat. Długo by wymieniać jego osiągnięcia. Z kim on nie grał, kogo nie remiksowa i nie supportował. Szkoda czasu i miejsca na wymienianie, gdy czeka świetny numer do odsłuchania. "Barney Rubal" to fantastyczne połączenie pulsującego basu i gęstego, galopującego rytmu. Ten track, z pewnością poderwie Wam tyłki do góry. Dzisiaj się nie udało, ale może jutro będzie lżej :). Kto wie :P



poniedziałek, 27 czerwca 2011

Na Jeden Strzał

Wybaczcie, ale jestem dzisiaj bardzo zmęczony i nie będę się za długo rozpisywał. Mam dla Was pojedynczego szczała. Przed państwem Doorly. Muzyk wokół którego jest wiele kontrowersji. Jedni go kochają, drudzy nienawidzą. Zostawmy jednak te osądy i pozwólmy wybrzmieć muzyce. Sprawdźcie jak zabrzmiał "Bounce", wielki hit MSTRKRFT w jego dubstepowej interpretacji. Jeżeli Wam na dzisiaj mało, odsyłam do posta sprzed prawie dwóch miesięcy, w którym to Doorly zadebiutował na moim blogu, swoim fantastycznym remiksem "Get A Move On". Tylko mi nie mówicie, że tego nie sprawdziliście. Jeśli nie to koniecznie klepnijcie w link: http://massivetunez.blogspot.com/2011/05/lazy-day.html.

niedziela, 26 czerwca 2011

Egzotyczne Podróże Muzyczne

Ale wypocząłem!! Przydał mi się taki spokojny, leniwy weekend, bez zbędnych aktywności :D. Człowiek sobie pospał, pogapił się w telewizor, upitolił grilla jakiego. A jedyne wyjście z domu jakie uskuteczniłem, to wyjście do sklepu. Można powiedzieć, że w końcu doszedłem do siebie po Orange Warsaw Festival. Teraz z nowymi siłami pozostaje czekać na Audioriver, które już tuż tuż...

Riva Starr - If Life Gives You Lemons Make Lemonade


Któż z Was nie zna hitu „I Was Drunk”. Właśnie ten track walnie przyczynił się do popularności Stefano Miele. Ja jednak zacząłem przygodę z jego muzyką dużo wcześniej, od fantastycznych remixów dla Malente, Gossip, Ben & Lex, Don Diablo, Major Lazer czy Funkagenda. Po oszałamiającej popularności „I Was Drunk” przyszedł czas na pierwszy longplay w błyskotliwej karierze Włocha.
Zacząć należy od tego, że Miele imał się różnych gatunków. W jego wcześniejszych nagraniach dominowały brzmienia Fidget i Tech-Funk, jednak zdarzały mu się zarówno klasyczne,  house’owe jak i minimalistyczne perełki. Nie stronił również od połamanych rytmów. Później nastąpił przewrót w jego muzyce. Stefano zafascynowany brzmieniami Etno, postanowił przenieść je na scenę House. Oczywiście nie był pierwszym który próbował tego typu zabiegów, ale nie ulega wątpliwości, że to głównie dzięki niemu zapanowała moda na bałkańskie i klezmerskie klimaty. Na debiutanckim krążku Włocha są to dominujące motywy. Zatem można powiedzieć, że Riva Starr nagrał płytę, której wszyscy się spodziewali. Może i tak, ale to nie zmienia faktu, że jest to nadal świetne wydawnictwo.
Nie mogło być inaczej. W myśl zasady inżyniera Mamonia, mówiącej, że najbardziej lubimy to co znamy, płyta musiała zacząć się od „I Was Drunk”. I bardzo dobrze. Ten wielki hit, świetnie wprowadza słuchacza w klimat całego albumu. Oczywiście motywy Etno, przewijają się nie tylko w utworze otwierającym. Wystarczy wymienić „Bulgarian Chicks”, „Black Cat, White Cat” (nawiązanie do filmu Kusturicy jest jak najbardziej uzasadnione), „Maria” i „Caballeros” nawiązujących do latynoskich rytmów. Każda z tych kompozycji to prawdziwa parkietowa bomba. Miele jest inteligentnym muzykiem i zdawał sobie doskonale sprawę, że jeżeli cała płyta byłaby oparta wyłącznie na powyższych brzmieniach, mogłaby się słuchaczowi szybko znudzić. Dlatego też na „If Life Gives You Lemons Make Lemonade” można znaleźć wiele bardzo ciekawych wycieczek w  zupełnie inne muzyczne rejony. Wymienić należy chociażby. „Black Mama” ze świetnym breakowym beatem, który żywcem został wyjęty z tracków Stanton Warriors, czy „Riva’s Boogaloo” który przenosi nas w czasie daleeeko w przeszłość. Jest też rasowe Electro w postaci „China Gum”, przywodzący na myśl dokonania Croockers „Dance Me”,  czy też bardziej deepowy „Tribute”, zamykający cały krążek.
Podsumowując trzeba stwierdzić, że Włochowi wyszedł długogrający debiut. Płyta może nie powala na kolana, ale jest bardzo świeża, skoczna, pełna utworów świetnie sprawdzających się na klubowych parkietach. Słucha się jej z wielką przyjemnością. Jeszcze jednego nie można Stefano Miele odmówić. Chodzi mianowicie o poczucie humoru i dystans do tego co się robi. Na każdym kroku, mruga okiem do słuchacza, chcąc powiedzieć – wyluzuj się stary, to nie płyta do analizowania, tylko do świetnej zabawy. Nie można się z tym nie zgodzić.


Teraz zaproszę Was na fidgetową wycieczkę do Budapesztu. A to wszystko dzięki dwóm holenderskim DJ-om: Laidback Luke'owi i DJ Chuckie. To zaiste egzotyczna mieszanka gdyż jak już wspominałem, pierwszy pochodzi z Filipin a drugi z Surinam. Utwór który za chwilę usłyszycie to bootleg, będący piorunującą mieszanką "Im In Budapest Bitch" tego pierwszego i "Let The Bass Kick" drugiego. Wszystkich spragnionych nerwowo pulsujących, rozedrganych basów zapraszam do autokaru.   




...Z kącika zdartej płyty

Ależ mam dzisiaj dla Was perełkę!! Z resztą uwierzcie mi, wszystkie tracki które znajdują się w naszym oldschoolowym kąciku były niezwykle ważne dla rozwoju muzyki (nie tylko elektronicznej), jak i bardzo ważne dla mnie samego. Czas na The Future Sound Of London. To duet zaiste magiczny. Tych dwóch muzycznym szamanów, odcisnęło bardzo wyraźny ślad na muzyce Acid House, Ambient czy na breakowych rytmach. Co drugi współczesny producent przyznaje się do inspiracji muzyką Briana Dougansa i Garry'ego Cobaina. Długo zastanawiałem się, które z nagrań wybrać. Pomyślałem jednak, że trzeba sięgnąć po utwór najstarszy, który dał im miano legendy. Założę się, że większość z Was słyszała ten niezapomniany temat z niego pochodzący, jednak nie wiedzieliście że to właśnie The Future Sound Of London, są za niego odpowiedzialni. Panie i Panowie, przed Wami niesamowity utwór "Papua New Guinea". Ponadczasowe dzieło.

piątek, 24 czerwca 2011

Do Pobujania

Na piątek przygotowałem dość mocno zróżnicowany zestaw. Jednak przede wszystkim, o wiele bardziej stonowany, w stosunku do tego co prezentowałem chociażby wczoraj. Po prostu jestem totalnie wypruty i nie mogę dzisiaj słuchać zbytnio inwazyjnej muzyki. Także proszę nie spodziewać się dzisiaj Dubstepu, ani Breakbeatu. Nie będzie też pokręconego Fidgetu. Będzie co prawda drumowy numer, ale o jakieś nadzwyczajnej rzeźni zapomnijcie.
Większość z Was zna zapewne rapera Kid Cudi, tylko i wyłącznie z wałka "Day'n'Night", nagranego wspólnie z Crookersami. Bardzo zacnego zresztą. Dziś zaprezentuję go w o wiele spokojniejszym wydaniu. Czy ze współpracy Kid Cudi i MGMT może wyjść coś zjadliwego? W końcu to dwa zupełnie różne muzyczne światy. Okazuje się, że nie tylko zjadliwego, ale o wiele więcej. Sami oceńcie "Pursuit Of Happiness"
Na drugą nóżkę, wcześniej zapowiadany drum'n'bassowy numer. Przed Wami duet Commix, których cenię od bardzo dawna, ale prawdziwego szacunku nabrałem do nich, po przepięknym, wspólnym występie z Alixem Perezem i MC Staminą, na Audioriver dwa lata temu. Pamiętam, że była to chyba piata rano...czy coś koło tego. Totalnie nie miałem sił żeby dalej tańczyć, więc usiadłem sobie na piasku, zamknąłem oczy i przebujałem całe półtorej godziny, chłonąc niebywałe dźwięki wydobywające się z głośników. Niezapomniane chwile. Może za pomocą przepięknego "I Have You", panowie z Commix też Was rozbujają tak jak mnie dwa lata temu na plockiej plaży.



czwartek, 23 czerwca 2011

Zmiana Planów

Nici z długiego weekendu. Jutro rano do pracy, jako jeden z nielicznych. Już teraz mi się nie chce, a co to będzie jutro rano!! Aż strach pomyśleć. Zatem dzisiaj spędzam sobie spokojny dzień w domu, oglądając Wimbledon, czytając Poe...no i oczywiście słuchając muzyki. Oczywiście pamiętam o Was. Mam dzisiaj do zaoferowania dwa naprawdę fajne nagrania. 
Co prawda dzisiaj nie ma Halloween, ale dzisiaj zapodam utwory o dość mrocznym klimacie. Najpierw, dla rozgrzewki posłuchamy "We Are Candy Man" od Sawgood, a później przyśpieszymy tempo i przywalimy z grubej rury "Nowhere To Run" od Apexa. Ci którzy śledzą mojego bloga od początku, pamiętają tą nutkę w dubstepowej wersji Excision & Datsik (http://massivetunez.blogspot.com/2011/01/uff.html). To był jeden z pierwszych tracków jaki pojawił się na MassiveTunez. Porównajcie obie wersje. Jestem ciekaw, która bardziej przypadła Wam do gustu.



środa, 22 czerwca 2011

Where Is My Mind W Dubstepowym Wydaniu...I Takie Różne

Moi drodzy, ponieważ mamy od jutra długi weekend, więc wybywam z domu na 3 dni. Obiecuję jednak, że wrócę w niedzielę z recenzją kolejnego krążka, no i z kolejną porcją ciekawej muzyki. Póki co, zafunduję Wam powiększony zestaw z frytkami i Colą.
Zaczniemy energicznie, dzięki bardzo przyjemnemu, fidgetowemu numerowi "I Don't Care", autorstwa DJ Dana, w remiksie Hot Mouth. Ten numer da Wam zastrzyk świeżej energii. Przynajmniej na mnie tak działa :D. Nie jest też za bardzo skwaszony, zatem łykną go również osoby nie gustujące w podobnych brzmieniach. Bardzo pozytywny numer.
Ha!! A teraz Was zaskoczę. Któż z Was nie zna klasyka "Where Is My Mind" od The Pixies. Sam należę do wyznawców tego tracka. Zaprezentuję Wam go dzisiaj w nieco nowocześniejszej wersji. Zaznaczam, że nie jest to mój ulubiony remix tej nuty. Mam w zanadrzu jeszcze inne, ale ten najlepiej pasuje do mojego dzisiejszego nastroju. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Na koniec skrawek nieba od samego mistrza Mistabishi. Już nie raz dowiodłem jego nieprzeciętnego talentu, ale to co ułyszycie za chwilę, na dobre Was do niego przekona. James Pullen to prawdziwy geniusz. Jestem przekonany, że nie znajdzie się osoba, której "Heaven's Sake" nie przypadnie do gustu. W tym galopującym rytmie można się wręcz zakochać. To zdecydowanie główne danie dzisiejszego dnia.
P.S. Miały być tylko trzy utwory, ale skoro nie będzie wpisów do niedzieli, a ja mam ostatnio znowu smaka na Rusko, to na deser zaserwuję jego pokręcony remix "Might Like You Better" Amandy Blank. Życzę smacznego i do niedzieli.






wtorek, 21 czerwca 2011

Back To Reality

Dzisiejszy dzień sprowadził mnie na ziemię. Mając dziesiątki rzeczy do zrobienia i goniące mnie terminy, musiałem się w końcu ogarnąć i przypomnieć sobie, że koncert Mobiego skończył się cztery dni temu. Trzeba się ostro zabrać do pracy, również w kwestiach muzycznych. Czas poszukać nowych muzyków, zapoznać się z nowościami wydawniczymi. Czas też troszkę uporządkować blogowe kwestie, bo za chwilę nie będę wiedział co już wrzucałem a czego nie. Zatem ja robię rekonesans, a Was zostawiam z naprawdę świetnym muzycznym zestawem.
Jako pierwsi zaprezentują się panowie Smote i Gabanna, ze swoim przepięknym "Slowly Down". Nagrali ze sobą wspólnie tylko ten jeden numer, a powinni współpracować częściej. Byłaby szansa na więcej perełek takich jak ten track. Wręcz ubóstwiam to nagranie. Huuuge Tuuune!!
A poprawimy sobie rasowym Dubstepem, bez żadnego zamulania, autorstwa damsko-męskiego duetu HD4000. "Jekal" to najbardziej znane nagranie z ich jeszcze niezbyt imponującego dorobku. Warto zainteresować się ich bezpretensjonalnym, siarczystym graniem.



poniedziałek, 20 czerwca 2011

W Pomarańczowym Nastroju

Będąc nadal pod wielkim wrażeniem występu jaki zaserwował nam Moby, postanowiłem przeszukać sieć w poszukiwaniu pierwszych nagrań z tego koncertu. Ponieważ można znaleźć już coś sensownego, przygotowałem dzisiaj małą video relację.

Zaczęło się od pięknego "God Moving Over The Face Of The Waters" przechodzącego w niesamowity "In My Heart"



Nie zabrakło tak wielkich hitów jak: "Natural Blues", "Why Does My Heart Feeling So Wrong", "Porcelain".







Było oczywiście bardziej klubowo



Najwspanialszym zaskoczeniem był powrót Mobiego do swoich rave'owych korzeni. Powrót do swoich najstarszych utworów. Aż się łezka w oku zakręciła kiedy wybrzmiewał fenomenalny "Go"



Ten klubowy hymn zostawił na sam koniec



A na deser zostawił...totalną miazgę :D

niedziela, 19 czerwca 2011

Relacja z Orange Warsaw Festival

No i wrócił cały i zdrowy...no może z obolałymi nogami. Ale warto było okupić wyjazd do stolycy, kilkoma odciskami i dającymi o sobie znać stawami. Postaram się to wszystko usystematyzować i w miarę jasno Wam zrelacjonować. 

Stadion Legii
Pierwszy raz miałem przyjemność uczestniczenia w koncertach odbywających się w tak ograniczonym i zamkniętym miejscu jak stadion piłkarski. Byłem pełen obaw co do negatywnego wpływu tego faktu na moje samopoczucie.  Okazało się w praniu, że bardzo dobrze się odnalazłem w nowym miejscu. Wszystko nowiutkie, czyściutkie. Ogólnie bez zarzutu, a kiedy zapadł zmrok i człowiek został otoczony ze wszystkich stron kolorowymi światłami, a ze sceny nacierały przepiękne dźwięki, zrobiło się naprawdę błogo.

Organizacja
Jak to w Polsce, wiele rzeczy kulało: ogromny ścisk na bramkach pierwszego dnia, bardzo mały teren festiwalowy poza stadionem, z mikroskopijną strefą gastro, do której nawet nie zamierzałem wchodzić, momentami kiepściutkie nagłośnienie (do ideału Audioriver daleeko), zwłaszcza na My Chemical Romance...ale może to i dobrze :D. Jak już się czepiam, to wspomnę o hostessach które miały roznosić wodę, a siedziały i fajki paliły. No ale wiadomo, że trzeba się liczyć z pewnymi trudnościami i niedociągnięciami. Tak to już jest na festiwalach. Zatem nie zrażający się zszedłem na płytę i czekałem na występy...

My Chemical Romance
No akurat na ich występ nie czekałem. Nie jestem fanem gimnazjalno-podstawówkowego pseudo Rocka, więc dla mnie w ogóle mogłoby ich nie być. Chociaż traktuję ich występ jako świetny element humorystyczny. Pękałem ze śmiechu, patrząc na rozhisteryzowane 10-15-letnie psychofanki z planszami z napisem "NANANA" :D.  Trudno mi jest ocenić występ, gdyż po pierwsze nagłosnienie było tak fatalne, że nic nie słyszałem, a po drugie miałem to gdzieś.

Skunk Anansie
No i tutaj zaczęła się jazda. Koncert naprawdę na najwyższym poziomie, a Skin po prostu mnie uwiodła swoją charyzmą, głosem, czuciem muzyki i emocjami. Jest jedyna w swoim rodzaju. Bawiłem się świetnie, dostając co trochę w twarz kolejnymi gitarowymi blastami i perkusyjnymi seriami. Skin skakała, grała na gitarze, rzuciła się w publikę, a przede wszystkim rozdzierała powietrze swoim przeszywającym głosem. Utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest najlepszą współczesną wokalistką rockową. Przyjemność z usłyszenia na żywo "Charlie Big Potato" czy "I Can Dream" trudno opisać. Już po ich występie powiedziałem sobie, że warto było przyjechać. Skunk Anansie to po prostu fantastyczne kompozycje, rewelacyjny głos Skin i mnóstwo, mnóstwo energii.

Moby
Bałem się, że koncert wypełnią kompozycję z ostatniej płyty Moby'ego, które nie mają zbyt wielkiego potencjału koncertowego, więc przeszło mi przez myśl, że mogę się wynudzić. Jakże mała była moja wiara w geniusz tego wybitnego muzyka. Od razu mówię - TO BYŁ NAJLEPSZY WYSTĘP NA TYM FESTIWALU!! Przez półtorej godziny z małym hakiem, stałem z otwartymi ustami, zahipnotyzowany przez otaczające mnie dźwięki. Moby złożył przepiękny hołd kulturze Rave, której częścią był jako młody, początkujący producent/DJ. Sięgając po swoje najstarsze nagrania, z pierwszej połowy lat 90-tych, zrobił mi tak niesamowitą przyjemność, że będę wspominał ten koncert do końca życia. Jak niektórzy z Was wiedzą jestem wielkim miłośnikiem muzyki elektronicznej końca lat 80-tych i lat 90-tych jak i całej kultury Rave, żałując, że nie było mi dane uczestniczyć w tej muzycznej rewolucji. Dzięki Moby'emu przeniosłem się do roku '91, do opuszczonej fabryki na przedmieściach Londynu, czy też na leśną polanę niedaleko Bristolu. Wierzcie lub nie, ale było wiele momentów, w których miałem łzy w oczach. Cytując samego Moby'ego mogę tylko powiedzieć "dzikuje, dzikuje, dzikuje".

Plan B
Ben Drew pokazał klasę, oraz skalę swoich możliwości. Jego koncert składał się jakby z dwóch części. Pierwsza spokojniejsza, funkowo/soulowa przepełniona takimi hitami jak "She Said", "Prayin", "Love Goes Down" czy moje ulubione "Recluse", będące delikatną zapowiedzią drugiej części...w której wyszło z niego uliczne zwierze. To co się działo na scenie z trudem mieści mi się w głowie. Panowie wrzucili nitro, fundując publice chociażby dubstepową wersję "Ain't No Sunshine" Billy Withersa. Nie zabrakło gitarowej miazgi, pogo na scenie, zajebistego beatboxu, a zwieńczeniem wszystkiego była niesamowita wersja "End Credits" Chase & Status, na którą liczyłem przez cały koncert. Fantastyczny występ.

The Streets 
Wiadomość o tym, że występ The Streets został odwołany, wprowadziła mnie sobotnim popołudniem w osłupienie. Pozbieranie się zajęło mi trochę czasu. W końcu przyjechałem na Orange przede wszystkim na występ Mike'a Skinnera. Być może była to ostatnia szansa aby zobaczyć go na żywo. W końcu zapowiedział, że jego najnowsza płyta "Computers And Blues", będzie ostatnią w jego dorobku. Zostaje tylko mieć nadzieję, że nie zakończy kariery i zawita do nas jeszcze :(.

Jamiroquai
Przepyszny deser. Ten zespół to koncertowy samograj. Sposób w jaki, kierują tłumem, jest zaiste imponujący. Mimo, że nigdy nie byłem wielkim fanem ich grania (co nie znaczy, że nie lubiłem), to dałem się ponieść energii, jaką wydzielał Jay Kay z resztą zespołu. Jay zasługuje na szczególne wyrazy szacunku. Ten facet to prawdziwe sceniczne zwierze. Widać, że ten gość urodził się by śpiewać. Muzykę można dostrzec w każdym jego ruchu. Momentami przypominał mi dyrygenta który nie tylko kieruje zespołem, ale i tłumem zgromadzonym na stadionie Legii. Nie sposób było przejść obojętnie obok ich występu. Panowie zaserwowali porywający show kończąc mój niezwykle udany weekend w Warszawie.

Słowo podsumowania
Orange Warsaw Festival idzie w dobrym kierunku. Rozwija się, ewoluuje. Widać, że organizatorzy szukają optymalnej formuły. Mimo, że nadal jest to impreza głównie dla zblazowanych, snobistycznych warszawiaków, to tegoroczna edycja była niezwykle udana pod względem muzycznym (nie licząc zbędnego My Chemical Romance i Sistars, robiących ze swojego powrotu żenującą szopkę...o muzycznych popierdułkach tvn-u nie wspominając). Zatem dostałem więcej niż myślałem i tylko The Streets szkoda...

...Na otarcie łez puśćmy sobie track, który zapewne wybrzmiał by w sobotnią noc.




...Z kącika zdartej płyty

Dzisiejszy oldschoolowy kącik nie mógłby być poświęcony komu innemu. Nadal jestem pod wielkim wrażeniem piątkowego występu Moby'ego. Od powrotu do domu, nic innego nie robię, jak tylko słucham jego nagrań. Posłuchajcie jakim utworem rozpoczęło się to niepowtarzalne widowisko...



...i jakim się zakończyło.

piątek, 17 czerwca 2011

Szybko Szybko!!

AAAAA!!!! Za chwilę trzeba wyjść, a ja jeszcze nie gotowy. Wziąłem sobie wolne w pracy, żeby się wyspać, żeby sobie na spokojnie, odpowiednio wcześniej wyjechać do Warszawy. Oczywiście wszelkie przygotowania zostawiłem na rano. A jakże :D. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam równie udanego weekendu jak mój. Już nie mogę się doczekać koncertów Skunk Anansie i The Streets. Wracam w niedzielę po południu. Z pewnością podzielę się z Wami wrażeniami z Orange Warsaw Festival. Tymczasem żegnam się trackiem od Yolanda Be Cool. Tak Tak. Panowie nagrali coś poza "We No Speak Americano". Oto ich debiutancki singiel "Afro Nuts" w remiksie DCup. Wprowadzi Was w pozytywny nastrój. Do niedzieli moi mili.

czwartek, 16 czerwca 2011

London To Brooklyn

Która to już wizyta Rusko na moim blogu. Trudno zliczyć. Przejrzałem historię wpisów i stwierdzam, że po raz 7 prezentuję jego zdolności. To zdecydowanie jeden z najczęściej pojawiających się muzyków na łamach Massivetunez. Facet produkuje często i gęsto, to i jest w czym wybierać. Dzisiaj kolejna próbka jego możliwości. Posłuchajcie jak fantastycznie rozprawił się z "Take Me To The Hospital", wielkim hitem z ostatniej płyty The Prodigy. Figury rytmiczne, jakie zastosował, są wręcz zadziwiające. Ciągła zmiana rytmu i natężenia. Po prostu świetna robota.
Drugi z dzisiejszych bohaterów debiutuje na moim blogu. Nazywa się Bill Salas a znany jest pod pseudonimem Brenmar. Ten pochodzący z Chicago, na stałe mieszkający w Nowym Yorku muzyk, to dla mnie prawdziwa nadzieja na odświeżenie czarnych brzmień za oceanem. Ten młody producent, w przepiękny sposób łączy klubowe brzmienia z czarnymi klimatami. Nie boi się czerpać z wielu źródeł. Z pewnością jego muzyka ma wiele wspólnego z tym co aktualnie dzieje się w Europie w muzyce Garage. To bezsprzecznie niezwykle interesujący twórca. Już jest o nim głośno, ale wróżę mu karierę dużych rozmiarów.






środa, 15 czerwca 2011

Pół Na Pół

Witam. Ostatnio dominowały na moim blogu drum'n'bassowe brzmienia i mam wrażenie, że chcecie od nich na chwilkę odpocząć. Tych, którzy nie mają dość, odsyłam do wczorajszego wpisu w którym królują Francuzi z Dirtyphonics. A dzisiaj zupełnie zmieniamy klimat i tempo.
Wpis podzielmy sobie na dwie części. W pierwszej będzie spokojnie. Można wręcz powiedzieć, że nastrojowo. Wracamy do rosyjskich braci Khvaleyev, tworzących projekt Moonbeam. Już raz miałem przyjemność prezentować ich nagranie. Oto przypominajka - http://massivetunez.blogspot.com/2011/03/from-russia-with-love.html. Uznałem, że warto kolejny raz ich posłuchać. Przed Wami kolejny, fantastyczny remiks w ich wykonaniu.
Po odprężającym "Leave A Drama", przejdźmy do drugiej części. No tutaj czeka na Was track o zupełnie innym natężeniu. Czas przypomnieć jednego z moich ulubieńców. Chodzi o Calvertrona. To co ten facet wyprawia, czasami przechodzi ludzkie pojęcie. Oldschoolowy Rave miesza się z Fidgetem, czy Breakbeatem, a wszystko przyprawione ogromną ilością wobbli które bombardują słuchacza. 
Jeżeli ktoś ma ochotę sobie przypomnieć, oto linki do poprzednich odwiedzin Calvertrona na MassiveTunez:



wtorek, 14 czerwca 2011

Naughty Tuune

Wybaczcie, że dzisiaj tak późno, ale dopiero wpadłem do domu, po pełnych niebezpieczeństw i okupionych krwią perypetiach z młotkiem i wiertarką. Zainspirowany pracą tego ostatniego narzędzia, postanowiłem wrócić do fenomenalnego kolektywu Dirtyphonics. Oczywiście żartuję z tą wiertarką. Panowie zagościli już raz na moim blogu. Aż dziwne, że tylko raz! Muszę ich częściej gościć u siebie. W lutym wrzuciłem zainspirowany starymi grami video tune o tytule "Bonus Level". Przypomnijcie sobie to nagranie: http://massivetunez.blogspot.com/2011/02/mistrzowie-improwizacji.html. Nie będę zgadywał czym inspirowali się przy nagraniu tracka, którego chcę zaprezentować dzisiaj :D. Jedno mogę powiedzieć. Uwielbiam to nagranie!! "French Fuck" rozwala mnie na łopatki. Posłuchajcie sami. Kozak.
Aha! Jak już wspominałem wcześniej, Dirtyphonics dają wspaniałe koncerty. Miałem przyjemność uczestniczyć w ich lajwie na Audioriver i nie zapomnę tego końca życia. Jako bonus, mała próbka ich umiejętności. Jakby ktoś był zainteresowany, to filmików z ich występu w Płocku jest od groma. Także proszę szukać.






poniedziałek, 13 czerwca 2011

Urwę Wam Głowy

Ja nie straszę. Ja ostrzegam!! Włączacie dzisiejszy track na własną odpowiedzialność. Nie będzie odszkodowań. Nie macie na co liczyć :D. Tak na poważnie to faktycznie nie będzie lekko. Lorin Ashton aka Bassnectar jest jednym z moich ulubionych przedstawicieli dubstepowej sceny. Jest prawdziwym pionierem, ciężkich, wolnych beatów w USA. Na scenie obecny jest już od dziesięciu lat. Moja przygoda z jego muzyką zaczęła się od utworu "Viva Tibet", nagranego wspólnie z Freq Nasty. Można powiedzieć, że była to miłość od pierwszego usłyszenia. Ten muzyk, wyglądający jak wokalista death metalowego zespołu, naprawdę zdrowo naparza po uszach. Chociaż "Bass Head" nie jest ani jego najmocniejszym, ani nie jest moim ulubionym trackiem jego autorstwa, to wybrałem go do pierwszej wizyty Bassnectara na moim blogu, gdyż stanowi świetną rozgrzewkę do kolejnych jego odwiedzin.
Pomyślałem sobie, że na deser coś bardziej przystępnego. Panowie z Agent X, to już ikony brzmień UK Garage/Bassline i podobnie jak Bassnectar w Dubstepie, są jednymi z moich ulubieńców w swojej kategorii wagowej. Naprawdę wiedzą jak rozbujać słuchaczy. Skoczny beat i pulsujący głęboki bas to elementy, które charakteryzują ich tracki. Ktoś może powiedzieć, że to takie dyskotekowe granie. A ja mu odpowiem, że jeżeli faktycznie takie miałoby być granie w dyskotekach, to ja jestem jak najbardziej ZA!!



niedziela, 12 czerwca 2011

Słowo Na Niedzielę

Witajcie. Wszyscy wypoczęli? Jeśli nie, to ostatnia chwila. Zapytacie w jaki sposób? Zacytuję Misia: "(...) jak Ci się nudzi to wyjedź...na grzyby pojedź!! Tak jest. To jest bardzo dobra koncepcja. Bardzo dobra koncepcja. Niech Pan jedzie na grzyby. Niech Pan jedzie na grzyby!". Dla tych jednak co zechcą spędzić niedzielę w domu, przygotowałem kolejną porcję muzyki. Wezmę dzisiaj na tapetę jedyny krążek The Body Snatchers. Będzie też spora dawka pobudzającej elektroniki i kolejna podróż do lat 90-tych. Zapraszam do lektury.

The Body Snatchers - Feeling Good, Looking Nice, Smelling Right

The Body Snatchers był projektem krótkotrwałym. W 2006 roku panowie James Ginzburg, znany lepiej jako 30hz czy też Ginz oraz Sam Simpson AKA Baobinga, będący filarami breakbeatowej sceny, postanowili połączyć siły powołując do życia wspólny projekt.
Współpraca choć krótka to zaowocowała świetnymi remiksami Ferry Corstena, Aquasky, Krafty Kuts, Noisii czy Nicka Thayera oraz kilkoma grubymi singlami. Wymienić należy „Freaky Ho”, We Here (Big Pimpin’), „Twist Up”, „Call Me” czy “I Like What I See”. W 2008 roku panowie wydali swoją jedyną wspólną płytę. Szkoda, że nie pociągnęli współpracy dalej, bo “Feeling Good, Looking Nice, Smelling Right” to wydawnictwo niezwykle udane.
Znajdziemy na nim szesnaście energetycznych kompozycji pełnych świetnych wokali i beatów od których pękają ściany. Już na dzień dobry dostajemy zdrowego kopa w postacie breakbeatowego „Monster Cash”. Rzężący bas wspomagany przez świetne rymy Sporty-O i Mr. Smitha nie pozostawiają wątpliwości co do dalszej zawartości krążka. I rzeczywiście drugi w kolejce „Jaminglish” to prawdziwy muzyczny Red Bull. Nie sposób przejść obojętnym obok tej kompozycji. Panom jednak czasami zdarza się zwalniać tempo, efektem czego są świetne, mięsiste tracki, których nie powstydzili by się najlepsi hip hopowi producenci. Należy tu wymienić „I Like What I See”,  „Yeah You” czy „Miami”. Zrobione są po profesorsku a do tego urozmaicają całą płytę.
Oczywiście na krążku nie mogło zabraknąć najbardziej znanych ich utworów, mistrzowsko baunsujących „Freaky Ho”, „Call Me” i "Big Ass (Mini Skirt)". Jednak do moich faworytów należy, uroczo połamany i wzbogacony o niesamowity głos Yolandy „Dangerous”, wymiatający wszystko i wszystkich „Backseat Anthem” i znany z singla ‘We Here (Big Pimpin’), którego uważam za najlepszą kompozycję na płycie. Duża w tym zasługa Yolandy, która wszystkiego czego się dotknie, zamienia w wokalne arcydzieło. A na tej płycie rządzi i dzieli.
„Feeling Good, Looking Nice, Smelling Right”, to przemyślany zbiór, bardzo imprezowych i  soczystych kompozycji, które są dowodem nieprzeciętnego talentu obu panów. Naprawdę wielka szkoda, że ich drogi się rozeszły bo udało im się nagrać jedną z najlepszych breakowych płyt. Można się zakochać w tym chropowatym, mocno osadzonym graniu. Body Snatchers wracajcie!!


No dobrze, po przypomnieniu wspólnego projektu Baobingi i 30hz, czas na odrobinę mniej połamanej muzyki. Zaczniemy od Pablo Decodera i jego remiksu "R U Sleeping". Mam dużą słabość do tego muzyka i to nie dlatego, że jest moim rówieśnikiem. Kariera tego utalentowanego Niemca, ruszyła z kopyta w 2008 roku, za sprawą pierwszych, bardzo udanych remiksów. Potem już było z górki, kolejne remiksy, pierwsze własne kompozycje i współpraca z takimi uznanymi muzykami jak Dylan Rhymes czy Tim Healey. Co prawda w 2011 roku nie bardzo rozpieszcza swoich fanów, ale jestem przekonany, że jeszcze nie raz będzie można się zachwycić jego energetycznym Electro Housem.
Nie zmieniamy klimatu. Jako drugi zaprezentuje się Roman Salzger, kolejny niemiecki muzyk, ale o dużo większym dorobku. Zaczynał bowiem dziesięć lat temu. Na koncie ma dziesiątki remiksów, takich muzyków jak: Joachim Garraud, John Dahlback czy Sharam Jey. Posłuchajcie "Caroline",jednej z jego nowszych produkcji.







...Z kącika zdartej płyty

Po raz drugi, przypatrujemy się w naszym oldschoolowym kąciku klasyce Drum'n'Bass. Kilka tygodni temu przypomniałem "Ni Ten Ichi Ryu" Photeka. Dzisiaj czas na kolejnego ojca gatunku. Przed Wami Daniel Williamson aka LTJ Bukem. Jest to muzyk, który miał ogromny wpływ na rozwój tego rodzaju muzyki, a zaczynał jeszcze w latach 80-tych. Oczywiście jednym z najbardziej znanych jego utworów był "Atlantis". Ten wydany w 1993 roku track, to prawdziwa esencja staroszkolnego, rdzennego D'n'B. Każdy szanujący się fan szybkich breaków, powinien znać to nagranie. Niesamowite, że po tylu latach ten track nadal tak świetnie brzmi.

piątek, 10 czerwca 2011

Drum & Bassowy Piątek

Udało się dotrzeć do weekendu. W moim przypadku nie było to najłatwiejsze. Nie był to najlepszy tydzień dla mnie. Miejmy nadzieję, że kolejny będzie lepszy. Tak naprawdę to nie będzie trudne. W końcu od następnego piątku będę się bawił na Orange Warsaw Festival. Mam nadzieję, że w dobrym nastroju zacznę letni, festiwalowy sezon.
Póki co zaproponuję na weekend dwie nutki, które w szczególności przypadną do gustu miłośnikom szybkich breaków.
Jako pierwszy zaprezentuje się Mav a właściwie Mischa Van De Bilt. Ten pochodzący z Utrechtu muzyk, upodobał sobie klimatyczne, liquidowe granie. Remix "Skeptikos" to z pewnością najlepiej znany track jego autorstwa. Ja jestem wręcz zakochany w tym numerze. Za każdym razem kiedy do niego wracam, robi na mnie piorunujące wrażenie. Nie sposób się uwolnić od tych dźwięków.
Żeby jednak nie było za spokojnie, to wrócimy do duetu Wickaman i Hector. Kilka dni temu zaprezentowałem umiejętności tych dwóch Panów, wrzucając "The Reality Check". Dzisiaj wracamy do tego samego singla, gdyż znajduje się na nim jeszcze jeden świetny track. Panie i panowie, trzymajcie się mocno. "Blue Dreamers" to prawdziwa bomba.



czwartek, 9 czerwca 2011

DUBeltówka

Dzisiaj nie zamulam, tylko wystrzeliwuję w Waszą stronę dwa naprawdę ostre, dubstepowe pociski. Także proszę się przygotować na poważne obrażenia ;).
Najpierw pochodzący z Finlandii Jussi Leväsalmi znany lepiej jako 501, zaprezentuje się Wam ze swoim dynamicznym "Circle Of Fire". Galopujący rytm, szybkie i krótkie sample to, to co tygrysy lubią najbardziej. Mimo, że Jussi jest w obiegu zaledwie od trzech lat, to już nie raz udowadniał, że zna się na rzeczy. Z resztą sami się przekonajcie.
Poprawimy sobie remiksem "Foes" Borgore, autorstwa londyńskiego duetu 16 Bit. Panowie zaczynali mniej więcej w tym samym czasie co 501 i tak samo jak on szturmem wbili się do dubstepowej Primera Division. Panowie znani są z nagrań, które urywają łeb. W tym przypadku nie będzie aż tak brutalnie. To w ogóle chyba najlżejsze nagranie ich autorstwa jakie miałem przyjemność słyszeć. Spragnionych ostrzejszego wydania 16 Bit odsyłam do innych nagrań.



środa, 8 czerwca 2011

Tribute To Basement Jaxx

Ehh Basement Jaxx. Panowie Buxton i Ratcliffe należą do grona muzyków, do których mam największy sentyment i szacunek. Ich muzyka towarzyszyła mi od zawsze. W liceum słuchałem płyt "Rooty", "Kish Kash" i "Remedy", zachwycając się takimi nagraniami jak "Red Alert", "Rendez-Vu", "Romeo", "Where's Your Head At" czy "Lucky Star". To są melodie których się nie zapomina. Na studiach rządziło "Crazy Itch Radio" z kolejnymi niepowtarzalnymi numerami. Okazuje się jednak, że Basement Jaxx są ciągle w świetnej formie, co udowodnili kolejnym albumem "Scars". To co najbardziej zachwyca w ich kompozycjach to lekkość, świeżość, swoboda, polot i niesamowita ilość bardzo ciekawych pomysłów. Kiedy słyszę ich produkcje na twarzy zawsze pojawia mi się uśmiech. Po prostu muzyka Basement Jaxx pozwala choć przez chwilę poczuć się lepiej i to jest w niej najpiękniejsze.

wtorek, 7 czerwca 2011

60 km/h

Dzisiaj będzie tanecznie, imprezowo i lżej przede wszystkim. W końcu nie można ciągle ludzi katować hardcorowymi wymiataczami. Chwilowo redukujemy muzyczny bieg na trójeczkę. Nigdzie nam się nie śpieszy. Dzisiaj się lajtowo rozruszamy. Nie spodziewajcie się basów wgniatających w siedzenie i dźwięków przypominających odgłos giętej blachy :).
Lżej, to nie znaczy usypiająco. Wręcz przeciwnie. Utwory które dzisiaj posłuchacie mają w sobie spory parkietowy potencjał. Jako pierwszy niech zabrzmi singiel Dada Life, który kojarzycie chociażby z mojego bloga. Niedawno wrzucałem "Happy Hands & Happy Feet" tyle tylko, że w remiksie Phatzoo. Przypomnijcie sobie tamtą, dużo bardziej pokręconą wersję:http://massivetunez.blogspot.com/2011/05/sen.html. Dzisiaj czas na electro house'ową interpretację chłopaków z Moonbootica. Nie jestem może ich zagorzałym fanem ale ten track bardzo przypadł mi do gustu.
Mamy dzisiaj dzień powrotów do singli, które już mieliście okazję poznać. Teraz wracamy do ostatniego wielkiego przeboju Wideboys. Oczywiście mam na myśli track "Sambuca", którego remiks 2Stepowych mistrzów z Control S za chwilę usłyszycie. To w dużej mierze im należy przypisać zasługi wzrostu popularności tego gatunku w ostatnich miesiącach. Z czego bardzo się cieszę. Brakowało takich brzmień na światowych parkietach. Przy okazji koniecznie przypomnijcie sobie inną ich produkcję, którą wrzuciłem w styczniu: http://massivetunez.blogspot.com/2011/01/2step.html. Jest naprawdę wyborna.



poniedziałek, 6 czerwca 2011

Cytując Roberta Burneikę...

...NIE MA OPIERDALANIA SIĘ!! Jest poniedziałek, więc trzeba wystartować na pełnym gazie. Dobrze się rozpędzić co by szybkości do końca tygodnia starczyło. To jest taki dzień w którym należy zrobić jak najwięcej, żeby mieć mniej do zrobienia w kolejne dni, a chcieć będzie się coraz mnie. Także dzisiaj niezły wygrzew na rozruch, a potem poprawimy fajnym, płynącym Housem, co by Was zostawić solidnie rozbujanych.
Zaczniemy od duetu Wickaman i Hector. Pierwszy z nich jest świetnie znany na drum'n'bassowym poletku. Wickaman to wręcz legenda szybkich łamańców. Przez lata raczył nas świetnymi singlami nagranymi samodzielnie, bądź wspólnie J Majikiem. Ostatnio znalazł sobie nowych towarzyszy swoich muzycznych wędrówek. Jednym z nich jest młody producent Hector. Panowie nagrali w 2009 roku wspólnego singla na którym znalazł się właśnie "The Reality Check", czyli utwór który za chwilę usłyszycie.
Druga dzisiejsza nutka będzie w zupełnie innym klimacie. Odpowiedzialny za nią jest australijski producent Bass Kleph a właściwie Stuart Tyson, bo tak brzmi prawdziwe imię i nazwisko tego utalentowanego muzyka. Po raz pierwszy miałem okazję go usłyszeć w 2005 roku, kiedy to wraz z Nickiem Thayerem wypalili fantastyczny, nagrodzony na Breakspoll remix "Feelin' Kinda Strange" Drumattic Twins. Potem wielokrotnie cieszył ucho swoimi produkcjami i chociaż moim zdaniem źle zrobił, że skierował się bardziej w stronę muzyki House, to nie można zaprzeczyć, że wychodzi mu to całkiem nieźle. "Leyenda" od My Digital Enemy i Carla Hanaghana w jego wersji jest tego dobrym przykładem.



niedziela, 5 czerwca 2011

Muzyczna Terapia

W ogóle nie jestem w nastroju pisania czegokolwiek. Miało dzisiaj nie być wpisu, ale pomyślałem sobie, że dobrze będzie się czymś zająć chociaż na chwilę, mając tak fatalny nastrój. A jak wiadomo muzyka ma właściwości terapeutyczne, więc być może nieco mi go poprawi. W moim przypadku moc muzyki działa wyjątkowo silnie, zatem są na to dużo szanse.
Oczywiście przygotowałem na dzisiaj kolejną płytową recenzję. Dzisiaj weźmiemy na tapetę debiutancki krążek wyjątkowego projektu, jakim z pewnością jest Buraka Som Sistema. Będzie również mała dawka Electro i kolejna wycieczka w przeszłość w czasie której zaprezentuję klasyk na klasykami. Zapraszam do lektury.

Buraka Som Sistema - Black Diamond


Nie jest to może najnowsze wydawnictwo. Wróciwszy do niego ostatnio stwierdziłem, że ani trochę się nie zestarzało. „Black Diamond” jest pierwszą płytą długogrającą portugalskiego kolektywu. Chociaż równie dobrze można za debiut uznać wydaną dwa lata wcześniej ep-kę „From Buraka To The World”.  Towarzyszę zespołowi właśnie od tamtego wydawnictwa, czyli praktycznie od początku działalności i ich muzyka była dla mnie niczym powiew świeżego powietrza. „Black Diamond” to wręcz huragan.
Już na samym początku, zostajemy poczęstowani pokaźną dawką zakręconych, połamanych dźwięków za sprawą otwierającego album „Luanda Lisboa” i promującego cały album „Sound Of Kuduro”  (ubóstwiam ten utwór!!) z gościnnym występem M.I.A., Saborosy i Puto Praty.  Dalej wcale nie jest spokojniej, gdyż takie utwory jak „Kalemba (Wegue Wegue)” czy rewelacyjny „IC19” to prawdziwe petardy. Co tam petardy…prawdziwe Tomahawki!! Tempo albumu nie spada nawet na chwilę. No może z wyjątkiem zamykającego płytę utworu tytułowego z gościnnym występem chłopaków z Virus Syndicate.
Muzyka zawarta na „Black Diamond” to niezwykle energetyczna mieszanka brzmień z całego świata. Kuduro miesza się z UK Funkiem. Znajdziemy tu również pełno breakbeatowych rozwiązań. „New Africas” garściami czerpie z Dubstepu. Z resztą naleciałości z UK Garage i Dubstep jest tu o wiele więcej.  Oczywiście nie mogło również zabraknąć bardziej egzotycznych brzmień z wywodzącym się z brazylijskich faveli Baile Funkiem czy afrykańskim Folkiem na czele.
„Black Diamond” to fantastyczna płyta, pełna życia i wigoru. W mistrzowski sposób łączy to co w tej chwili najświeższe w muzyce klubowej z brzmieniami World Music. Słychać, że muzyka na niej zawarta robiona jest z miłości i pasji. Jeżeli ktoś z Was pominął ten krążek, a szuka w muzyce szczerości, dzikości, pokaźnych zasobów energii, to „Black Diamond” jest dla niego. Pozostaje zacytować jeden z tracków Chemical Brothers…It Began In Africa . 
P.S. Płyta wydana została w 2 podstawowych wersjach, które różnią się od siebie w dość znaczący sposób. Jeżeli miałbym  wybierać, to bardziej przypadła mi do gustu wersja brytyjska, ze świetnym "Skank & Move" (z Kano na featuringu) oraz z "Yah!" wielkim hitem Portugalczyków, który dla mnie jest pozycją obowiązkową.  

Teraz czas na zapowiedzianą dawkę Electro. Utwór, który za chwilę usłyszycie jest świetnym przykładem zastosowania stereo. Całą swoją moc "Plugged" pokazuje wtedy, gdy jest słuchany na dobrze rozmieszczonych głośnikach, bądź też na dobrych słuchawkach. Dźwięki przeskakują jednego głośnika do drugiego powodując spore zamieszanie w głowie. Zatem do dzieła.Podkręcajcie bas, wybierzcie high quality i nie dajcie się zwariować.






...Z kącika zdartej płyty

Jason Nevins to amerykański producent którego złoty okres przypadł na lata 90. Dziś nie produkuje tak systematycznie i tak udanie jak kilkanaście lat temu. Mimo, że ma na koncie dziesiątki własnych produkcji oraz remiksów , cztery albumy, to tak naprawdę znany jest szerzej dzięki jego wersji "It's Like That" autorstwa legendarnego kolektywu Run DMC. Pierwotnie wersja ta została nagrana w 1997 roku i zadziwiającym jest, że po tylu latach brzmi nadal świetnie i bardzo świeżo. Beat z tego klasyka nadal gniecie niemiłosiernie. Track ten nadal jest w stanie pozamiatać nie jeden parkiet na breakowych imprezach. Po prostu fantastyczna nuta.






czwartek, 2 czerwca 2011

Muzyczne Tematy Przy Piwku

Właśnie wróciłem do domu. Spotkałem się ze starym kumplem. Popijając piwko w plenerze dyskutowaliśmy o życiu. Wspominaliśmy, żartowaliśmy, planowaliśmy tegoroczny wypad na Audioriver. Jak zawsze w naszym przypadku, jednym z tematów przewodnich była muzyka. O niej moglibyśmy rozmawiać godzinami. Zainspirowany tą rozmową i Mikiem Delinquentem, który nam wesoło przygrywał, wrzucam track w klimacie UK Garage. Rafałowi z pewnością się spodoba. Być może Wam też przypadnie do gustu.

środa, 1 czerwca 2011

Zaprawa Przed Orange Warsaw Fest

Jak wszyscy pewnie wiecie, Moby będzie jedną z gwiazd tegorocznego Orange Warsaw Festival. Nie szykuję się jakoś specjalnie na jego występ, gdyż moim zdaniem, ten świetny muzyk, najlepsze lata ma za sobą. Z drugiej jednak strony to nie lada okazja zobaczyć gwiazdę takiego formatu, nawet jeśli mocno już przygasła. Traktuję jego występ raczej jako ciekawostkę, ale po cichu liczę na bardzo miłe zaskoczenie a co za tym idzie świetną zabawę.
Nie będę Was katował oryginalnymi nagraniami Moby'ego. Zarzucę Wam remiks "One Time We Lived" w remiksie Matrix And Futurebound. Ten pochodzący z Liverpoolu producencko-dj-ski duet to od kilku lat uznana marka na drum & bassowej scenie. Nie mogę powiedzieć, że jestem ich wiernym fanem i łykam wszystko co podsuną mi pod nos. Jednak jest wiele tracków które naprawdę mi się podobają. Ten również do takich należy. Moim zdaniem jest to świetny przykład sytuacji, kiedy remiks jest o wiele lepszy od oryginału. Niby nic wielkiego. Ot typowe dla tych producentów brzmienie: przystępne, raczej stonowane, miłe dla ucha, lekko funkujące, umiarkowanie skoczne, zjadliwe nie tylko dla drumowych hardcorowców, ale również dla casualowych słuchaczy tego typu brzmień. Fajnie się jednak tego słucha.